Rawenna – San Marino – Rawenna
- Dystans ? 165km
- Czas jazdy ? 3h20min
- Średnia 50km/h
Nocleg: Camping Ramazzotti
Ranek mokry, zimny, niefajny zaczął się o 10.00 :P. Zanim się wybraliśmy, zaczęło padać, a my nie zabraliśmy przewodnika ani ciuchów goretexowych. Na dodatek coś mnie podkusiło i wybrałem na dojazd SS zamiast autostrady. Co prawda paliwo tanie, ale tłoczno i wolno. Na dodatek dojechać do San Marino z nawigacją, co ciągle kręci, łatwo nie jest. Ech, dobrze że Internet w roamingu tani. 😛 Po wielu kółkach i rzuconych przez tatę świnkę przekleństwach byliśmy na parkingu pod kolejką. Parking nr 13 jest free, ale trzeba trochę przez las drałować. Zakup biletów poprzedził zakup parasola. 😛 Chwila w kolejce i już jesteśmy na górze. Pada, wieje, leje, słowem wymarzona wakacyjna pogoda. I to są te gorące Włochy? Po chwili prawie odlatuję z parasolem. Parasol niby nowy, a już połamany. Super. Idziemy, powoli zdobywając teren, do drugiej bramy zobaczyć muzeum uzbrojenia ? takie sobie po tym w Grazu :/. Teraz pora na miasto. Syn już przyodziany w miejscową tarczę idzie jako pierwszy szukać jedzenia. Łatwo nie jest, bo my wybredni. Padło na Cesara. Jest tylko jeden problem: Gdzie ten kelner?! Chyba z 15 minut czekaliśmy. Ale zamówione jedzenie pierwsza klasa, wino też dobre. Ja dziś symbolicznie, a żona do dna :P. Ledwo wstajemy po tej uczcie za 28EU +5EU napiwku.
Potem Szymon kupuje Pipie obrazek ? magnes, sobie kuszę, a dla rodziców – naklejkę na przyczepę. Pora wracać. Oglądamy jeszcze ciekawe obrazy w muzeum w San Marino. Po drodze przyglądamy się też ciekawym rzeźbom skąpo odzianych pań. Po czym pora ruszać w drogę powrotną. Jako że dochodzi 18.00, na inne atrakcje jest już za późno. Jedziemy więc autostradą za 2,4EU do Rawenny. Znowu jest problem z parkowaniem, znowu posyłam kilka brzydkich słów w świat. Teraz jeszcze trzeba odnaleźć starówkę. Co za miasto, wszystko – prawie wszystko – zamknięte. Ech, a my szukamy kart z piłkarzami. Dobra, na głównym rynku w kiosku, który pan już zamyka, mimo że nie ma 19.00, się udało. Tylko cena nie polska ? 1,5EU.
Oglądamy miasteczko, fotografujemy piękną tęczę, idziemy dalej, po czym nagle łapie nas deszcz. A my zostawiliśmy parasole w aucie. Najpierw trochę czekamy, ale okolica taka sobie niezachęcająca ? emigracyjna, kraty w szybach jak w banku? Idziemy, mokniemy, zglądamy, ale wszystko zamknięte, znowu mokniemy. Oglądamy jakiś park, robimy pamiątkowe foty, a potem dalej idziemy i mokniemy. Wreszcie przestaje padać. Teraz tylko odnaleźć auto i można wracać do kempingowego domu. Kupujemy pizzę dla głodomora i w drogę.
Na kempingu jakoś tak do 1:00 się ogarniamy.
Spać !!