15 lipca
Dziś wstajemy jak zwykle rano, a nawet jeszcze wcześniej, by pojechać na podbój miasteczka olimpijskiego. Przez całą drogę syn marz głównie o odwiedzeniu Sea Life z podwodną kolekcją Lego, dlatego od tego punktu rozpoczynamy dzień. Najpierw jednak zachodzimy do punktu informacji turystycznej. Jest to dobry wybór, bo okazuje się, że dzięki temu dostajemy kupon pozwalający wejść dziecku bezpłatnie do Sea Life (13 euro zaoszczędzone).
W Sea Life zastajemy tłumy przedszkolaków z paniami. Przeciskamy się miedzy nimi, oglądając akwaria z rybami, rekinami, meduzami, żółwiem morskim oraz – krabikami i krabami. Ośmiornica była niestety na urlopie 😉 .Potem nadchodzi chwila na zwiedzenie olimpijskiej wieży widokowej. Winda zabiera nas na górę i po chwili już możemy stamtąd podziwiać Monachium, Alpy oraz patrzeć w kierunku innych miast europejskich. Tylko stadion olimpijski wydaje się jakiś taki mały i niewyględny z tej perspektywy? Następnie gnamy co sił na przystań wypożyczyć stateczek, by popływać pół godzinki po Olimpiasee. Potem jest przerwa na currywursta i fryty, prawie ukradzione i pożarte przez żarłoczną gęś. Najedzeni idziemy na zorbing (Szymon), a potem kierujemy się w stronę wioski olimpijskiej. Po drodze zwiedzamy jeszcze stadion olimpijski ? nie wiadomo, kiedy znów nadarzy się podobna okazja. Później oglądamy z bliska fantazyjnie pomalowane budynki wioski, a także szukamy tablicy upamiętniającej zamach terrorystyczny, jaki miał miejsce podczas olimpiady w 1972 roku. Ta czynność jak i wyjaśnianie synowi, kto to taki terroryści, zajmuje nam sporo czasu?
Po tych atrakcjach Szymon marzy głównie o znalezieniu się na obiecanym mu wcześniej wodnym placu zabaw. Trochę to trwa, nim go odszukamy? Plac okazuje się jednak rozczarowujący. Mamy nadzieję na prawdziwe wodne szaleństwo, tymczasem woda występuje tam dość symbolicznie. Wita nas kamienny smok buchający parą i wodą z pyska. Na całym placu porozmieszczane są zniesione przez niego betonowe jaja, z których od czasu do czasu pryska woda. Po jakimś czasie Szymon odkrywa, że to może być zabawne zgadywać, z którego jaja za chwile tryśnie fontanna. Pewną atrakcją jest też pompa, którą uruchamia się, balansując ciałem, stojąc na specjalnej platformie. Może park nie jest tak wodny, jak sobie to wyobrażaliśmy, ale nie jest też zły 🙂 Jest zraszająca woda, da się zrobić fabrykę błota i dokumentnie wybrudzić. Dodatkowo plac połączony jest z wielkim parkiem linowym, po którym Szymon mimo upału też sobie pochodził. Przed 17.00 przypomina sobie o nas głód, niestety okoliczne knajpy serwują ceny z kosmosu. Znów zgodnie z poleceniem blogerki mieszkającej w Monachium udajemy się w rejon Cafe Ludwig i na plac fontann. Niestety ani kawiarnia (ceny), ani plac przed nią (dziurki w chodniku ciurkające wodą) nie spełniają naszych oczekiwań. Oddalamy się więc autobusem i metrem na dworzec kolejowy ? bo tam tak samo jak w Berlinie jest największy wybór jedzenia. Buła z kiełbaską i fryty, kebab, kurczak w pomarańczach ? oto nasz zestaw obiadowy. Wracając do metra, kupujemy jeszcze synowi koszulkę Bayernu. Na stacji przesiadkowej atakujemy kaskadę fontann z prawdziwego zdarzenia, a na końcowej – sklep. Załadowani zakupami czekamy na busa, który zawozi nas na kemping. Tu Szymon poznaje kolejnych kolegów (Holendrzy) i spędza ponad godzinę na placu zabaw ? a my w tym czasie relaksujemy się przy piwku na leżakach.