Dziś z rana pojechaliśmy do sławnego Predazzo. Zabrałam się z chłopakami pełna nadziei, bo tej części Marcialongi jeszcze nie doświadczyłam.
No ale w Italii nie ma co robić wielkich planów. Myślałam, że dojdę z Predazzo do Tesero, a potem z Predazzo do Moeny. Niestety, mimo bannerów z Marcialongą, stan ścieżki był katastrofalny. Rozmyty, oblodzony, rozdeptany ślad wymuszał tryb taniec na nartach na lodzie.
Pomęczyłam się tak z 2 km i ruszyłam z powrotem w stronę Moeny. Po minięciu skoczni wreszcie trafiłam na wyratrakowany ślad, który był przyjemnością, ale bardzo szybko się skończył.
Mimo niedosytu kilometrażowego, z powodu późnej godziny i zmęczenia psychicznego, nie pozostało mi już nic innego, jak poszukać odpowiedniego przystanku i zabrać się skibusem do hotelu.