Dziś jak w tytule. Postanowiłam wyruszyć od San Candido jak najdalej przed siebie, niestety czerwonym szlakiem. Jego znaczna część szła przez las, caly czas do góry, a tor był jednostronny, więc humor poprawił mi się dopiero w Sesto, kiedy zaczęły się szerokie polany i porządne widoki na góry. Jednocześnie nastąpił też napływ chmur, więc pogoda zrobiła się mieszana.

Szłam dalej, trafiając do wielu punktów widokowych. Po Sexten Sesto dotarłam do Bagno di Mosso, a potem kierowałam się w stronę Fiscaliny. W pewnym momencie stwierdziłam, że czas zawracać, by dotrzeć do domu o rozsądnej porze. Niestety, wyprofilowanie rynien i kąt nachylenia zjazdów – ach, te czerwone szlaki! – sprawił, że spotkało mnie kilka bolesnych wywrotek. Po niektórych zbierałam się dłużej niż krócej, ale za każdym razem z sukcesem parłam do przodu. Kiedy już dotarłam do Innichen, postanowiłam po raz pierwszy na tym wyjeździe zrobić użytek z biletu autobusowego. Dzięki temu dość szybko znalazłam się w centrum Dobbiaco.

I tak przybyły kolejne 22 km.

Zobaczymy, czy jutro świat się ośnieży…