Dziś pogoda spłatała nam psikusa, miało być pochmurno z możliwymi opadami śniegu, a było to, co zawsze – słońce. Jako że grupa biegowa dziś eksplorowała dolinę Fiscalina, to my wybraliśmy się drugi raz do ośrodka Drei Zinnen. Tym razem autem, dzięki temu byliśmy tu trochę wcześniej niż ostatnim razem. Z racji soboty nie było też tłumów przy głównym wyciągu.

Dziś postanowiliśmy przejechać wszystko to, czego nie przejechaliśmy w poniedziałek. Wszystko szło zgodnie z planem do obiadu, po nim trafiliśmy na pustą odgrodzoną trasę treningową giganta. Młodemu przypomniały się treningi i się zaczęło… Finalnie na trasie o długości  1400m rozpędzał się do 91km/h – co ciekawe, lepiej mu szło na nartach freestylowych niż na slalomowych.

Wracając, wiedząc, że nasza biegaczka jeszcze jest na trasie, wjechaliśmy niepozornym starym krzesłem (które pod naszą dwójką prawie tarło ławeczką o śnieg, ruszając) na jeszcze jedno wzniesienie. Bardzo nas tam zdziwiło, że trasa w dół oznaczona jest jako czarna – z góry byśmy jej nawet na czerwono nie oznaczyli. Synek pojechał pierwszy i dosłownie odleciał. W połowie zjazdu był uskok, który przy odpowiedniej prędkości „dodawał skrzydeł”. Po sprawdzeniu telemetrii okazało się, że osiągnięta tam prędkość wyniosła ponad 96km/h.

Wieczorem zjedliśmy pyszny obiad, byliśmy też na pizzy. Jutro niestety ostatni dzień pobytu tutaj. Mamy już na niego jakiś plan…

Przelot