Dziś wróciliśmy tam gdzie wczoraj skończyliśmy, pierwszy parking okazał się pełny, ale drugi na przełęczy Giau był już pusty. Stacje wyciągu na Lagazuoi było widać, ale by do niej dojechać na nartach,  trzeba się było trochę nagimnastykować. Bardzo pomocny okazał się orczyk, który wywiózł nas na ponad 2400m n.p.m. Ze szczytu Lagazuoi (prawie 2800m n.p.m.) rozciągają się piękne widoki. My natomiast postanowiliśmy zjechać w kierunku Alta Badia, co wiązało się z 7km zjazdem. Po drodze mijaliśmy zamarznięte wodospady, na które wspinali się alpiniści. Jako że końcówka trasy była płaska  (obok biegły trasy narciarstwa klasycznego), to skorzystaliśmy z pomocy końskiego kuligu (do sań przyczepiona była lina i tak dwa konie ciągnęły 30 narciarzy).

Na Piz Sorega znaleźliśmy snowpark, gdzie syn sobie trochę polatał, następnie udało nam się znaleźć restaurację, gdzie serwowano carbonarę. Najedzeni udaliśmy się w drogę powrotną. Aby dostać sie z powrotem na przełęcz, należało poczekać na skibusa lub pojechać taxi (wybraliśmy drugą opcję). Dzięki temu zaoszczędziliśmy sporo czasu.

Cinque Torri napoczęliśmy już wczoraj, dziś było uzupełnianie pozostałych tras. Trochę nam się na koniec pogubiło, czas zbliżał się do 16:30 (zamknięcie wyciągów), a do auta było nadal daleko. Na szczęście wszystko się udało. Choć ostatni wyciąg jechaliśmy jako jedni z ostatnich.

Po kolacji udaliśmy się jeszcze na pizzę (z pieca opalanego drewnem) – pychota.