Pobyt w hotelu ma swoje smaczne plusy, codziennie nie trzeba się zastanawiać gdzie i co zjeść.
Tym razem śniadania były „bardziej” europejskie – jajecznica, jajka, wędliny, sery no i ciasta. W porównaniu do zeszłorocznego hotelu menu było raczej ubogie, co nie znaczyło że nie było co jeść 😛
O 13 można było wpaść na lunch (dwudaniowy obiad + deser) my skorzystaliśmy dwa razy – penne z ragu.
Od 19:30 rozpoczynała się kolacja, na początek był bufet przystawek (pyszne zapiekane pieczarki, tuńczyk, sporo warzyw, kiełbaski, finger foodsy – tym można było się już spokojnie najeść). Czasem w menu pojawiał się też aperitif w formie małej przekąski (np plasterek mango ze speckiem). Jak już się człowiek z tym uporał to pojawiało się pierwsze danie – ręcznie robione makarony, lasagne , ryby, risotto. Jakby tego było mało na drugie danie dostawaliśmy coś mięsnego (dużo cielęciny, trochę drobiu, czasem ryba). Na koniec trzeba było się dopchać deserem – lody i ciasta.
Jakby komuś miejscowa kuchnia nie pasowała zawsze było awaryjne menu – schabowy lub burger z frytkami, penne pomidorowe lub z ragu.
Na szczęście porcje dań były tak dobierane że po powrocie z urlopu waga nie składała protestów 🙂