Dziś eksploatowałam Marcialongę biegnącą w drugą stronę od naszego hotelu. Zachciało mi się doświadczyć więcej słonka. Niestety, w związku z nasilonym prażeniem, spotkałam nadtopione szlaki, a w paru miejscach wręcz lodowisko.
Początek nie był łatwy, bo był to ślad biegówkowy założony w parku, a nie licencjonowana Marcialonga. Potem było już lepiej, spotkałam nawet tor biegówkowy, mający liczyć ok. 4 km. W praktyce udostępnione były ok.3 km, bo część toru uległa zniszczeniu wskutek takich a nie innych warunków atmosferycznych. Nadeszły takie czasy, że nawet w Dolomitach nie można być pewnym istnienia trasy biegowej…
Po dwukrotnej pętelce poleciałam zwiedzać dalszy stan Marcialongi. Doszłam do Pozzy, słynnej ze źródeł termalnych. Przede mną było jeszcze do zdobycia Jezioro Soraga i Moena – miejscowość, w której zaczyna się Marcialonga. Zostawiłam je jednak na inną okazję, wiedząc, że droga powrotna będzie wiodła praktycznie cały czas pod górę. Tego dnia pokonałam 20,3 km. Było blisko pobicia ostatniego rekordu z 2021 r., czyli 20,7 km. Może jeszcze się uda…