Wstaliśmy rano bo czekała nas godzina w aucie, naszym celem była Ferata w miejscowości Andalo, dojazd widokowy (szczególnie sarny w skali 1:1 z metalu ustawione przy drogach). Parkujemy pod wyciągiem, szybko kupujemy bilety i po chwili jesteśmy na szczycie Pagannela, tu jest przyjemniej bo tylko 25C i wieje wiatr. Po 15 minutach jesteśmy na feracie, początek spokojny nic nie zapowiada emocji, po jakiś 30min scieżka zamienia się w trawers skalnego zbocza, jakieś 10 min później pojawia się problem, może samo zejście 5m w dół jest tylko wyzwaniem, ale za nim pojawia się odcinek który trzeba przejść po skalę bez ułatwień (pod nami ze 200m przepaść) nie licząc feraty by dostać się na skalną półkę, dodatkowo to co widzimy dalej uzmysławia nam że to ostatni punkt gdzie można jeszcze bezpiecznie wrócić. Długo się nie zastanawiamy – zawracamy. Tylko jest mały problem trzeba wejść 5m do góry w iście alpinistycznym stylu, dobrze że za górze została mama a syn zostawił wstępnie przymocowaną line, po kilku minutach otrzymujemy jej koniec i młodemu daje się wejść na górę. Razem z mamą wciągają mnie na górę, tu trochę odpoczywamy i wracamy do punku startu.
W drodze powrotnej postanawiamy wpaść do Arco na basen, jesteśmy tam chwilę po 16 a od 16:30 wejście jest za połowę normalnej ceny, wykorzystujemy ten czas na zjedzenie pizzy.
Podczas wizyty na basenie mam kilka telefonów z pracy przez co początkowo nie mogę się wymoczyć. Na szczęście nadrabiam to później.
Wieczorem idziemy do Rivy na obiad, długo nie możemy zdecydować się gdzie coś zjeść. Na szczęście finalnie dobrze wybieramy RivaMia i siedzimy tam prawie do zamknięcia.