Ledwo wstaje o 9:00 po wczorajszych Sardynaliach, jedziemy na małe zakupy, na feraty ruszamy po 11. To zaledwie 17km autem ale droga jest kręta i wymagającą. Na szlak ruszamy po 12, na początek trochę się gubimy, potem jest ostro pod górę by wreszcie znaleźć się pod wodospadem tu zaczyna się naszą żelazna droga.
Na początek nie jest łatwo ale jakoś idzie po klamrach i mostkach, następnie trudność wzrasta bo znikają metalowe ułatwienia i pojawiają się dziury w skalę, potem giną i one, trzeba samemu szukać punktów zaczepienia… co gorsza droga cały czas idzie praktycznie pionowo w górę. Mimo że obok mamy wodospad to chce się pić, ale tu nie ma jak zdjąć plecaka… W pewnym momencie udaje nam się znaleźć troche miejsca by się powiesić na taśmie i odpocząć, przy okazji puszczamy kilka osób przed nas. W dalszej części trasy pojawia się trochę klamer mostków i drabin. Niestety 90min wiszenia na ścianie daje się nam we znaki, każdy kolejny metr w górę przychodzi z trudem. Na ostatnich 15 metrach trzeba znowu samemu znaleźć chwyty, tu na szczęście przychodzi pomóc z góry. Szymon zrzuca nam line i pomaga mamie wejść do góry. Po 2h walki udaje nam się przejść feratę, teraz jeszcze godzina zejścia i po 4h znowu jesteśmy przy aucie.
Mieliśmy jechać na basen ale jest już późno i wybieramy wizytę w Arco, robimy spore zakupy w sklepach wspinaczkowych, jemy lody i jedziemy na kemping. Jako że to niedziela to stoimy trochę w korku. Po powrocie na kemping idziemy do Rivy na obiad. Jemy bardzo dobra pizze w „Bavarii” i wracamy na finał euro na kemping
Jutro kolejna ferata, tym razem wysoko w górach