Wstaliśmy po ósmej, zbieraliśmy się powoli. Po wczorajszych przygodach jakoś nam się nie śpieszyło… Przeszliśmy się po kempingu, trochę się zmienił przez te lata co nas na nim nie było 🙂
Będąc w blisko Villach podjechaliśmy do miejscowego Smith Toys w wiadomym celu. Niestety w sklepie nie było nic godnego uwagi. W Lienz zrobiliśmy sobie przerwę na obiad i zakupy w Sparze. Droga do Włoch mimo że jednopasmowa przebiegła sprawnie, We Włoszech było widokowo, ale trafił nam się tir i do autostrady (50km) nie było jak go wyprzedzić. Wspomniana autostradą okazała się koszmarem, prawy pas ledwo jechał 60km/h lewy nie był dużo szybszy a na dodatek co chwila stawał. Jedynym plusem był ciągły zjazd. Dopiero za Bolzano jak już władowałem się na stałe na lewy pas (wykorzystałem do tego kryzys Tesli której ewidentnie kończył się prąd) poznaliśmy przyczynę tej drogowej ponad 30km anomalii. Jakiś zdolny Włoch postanowił w ciągu dnia jechać ponad 25m gabarytem bez żadnego pilota blokując prawy pas (na tej autostradzie jest zakaz jazdy ciężarówką lewym pasem). A że taki gabaryt dostawał zadyszki na równej drodze…
Pod kemping w Torbole dotarliśmy o 17:00, tym razem były wolne miejsca. Po wstępnym rozbiciu poszliśmy na lody, sklep wspinaczkowy widziany w internecie okazał się sklepem żeglarskim, poszliśmy więc nad jezioro a potem jakoś nam się tak zeszło że wylądowaliśmy na kolacji w Riva del Garda.
Najedzeni wróciliśmy na kemping przed 22:00. Gorąc tu straszny, a od jutra mamy się wspinać. Dobrze że mamy że sobą SUPy…