Wstaliśmy zgodnie z planem rano, by już po dziewiątej wyjechać w kierunku Słowenii. Przed 10 meldujemy się na zatłoczonym parkingu w Gózd Martuljek skąd zaczynamy wyprawę na via ferrate Hvadnik.
Już na początku trasy okazuje się że tłumy na parkingu nie były przypadkowe, dziś będzie zwiedzanie grupowe. O ile elementy B nie robią już na nas wrażenia tak te C potrafią mocno dać się w kość (oczywiście nie dotyczy to naszej kozicy – syna). Najtrudniejsze elementy to takie gdzie jest sama liną zabezpieczająca i samemu trzeba sobie rozplanować ustawienie punktów podparcia ciała. O ile w poziomie zawsze można zawisnąć na uprzęży tak w pionie robi się problem… który często kończy się siniakami. Całość pętli zajmuje nam prawie 3 godziny.
Następny punk zwiedzania to jezioro Bled, niby mamy tam dojechać w 30min, ale na miejscu okazuje się że w sezonie wiele dróg jest zamkniętych i musimy sporo nadrabiać. Finalnie nie dojechaliśmy w docelowe miejsce, zaparkowaliśmy auto na płatnym miejskim parkingu i daliśmy z buta. Polecany punkt widokowy na jezioro był warty wspinaczki, ale miejscami można by było otworzyć tam via ferrate – tak było stromo .
Wracając szukaliśmy czegoś do picia i jedzenia, niestety w tej części jeziora nic nie było (poza jedną knajpa do której znowu trzeba by się wspinać). Odjeżdżając z parkingu jednak trafiliśmy na ratunek, w wypożyczalni rowerów sprzedawali lody…
W Bledzie nie było gdzie zaparkować auta, zatem jedzenia szukaliśmy gdzie indziej. A że po drodze z dużym parkingiem był MC Donalds… Coś zjedliśmy i pojechaliśmy na trzeci punkt zwiedzania tego dnia.
W miejscowości Mojstrana, jest sobie górka a na niej trasa via ferrata. Tym razem rozdzieliliśmy się na grupy i z Szymonem poszedłem w górę, a Mama poszła na trial wzdłuż strumienia.
Nasza trasa to mix B i C, zaczęliśmy ostrożnie B potem zaliczyliśmy drabinę do nieba C i chcieliśmy iść dalej C , ale jednak się wycofaliśmy – ekspozycja i jedynie naturalne punkty podparcia potrafią ostudzić zapał dwóch baranów . Zresztą szybko się okazało że trasa B nie jest dużo łatwiejsza. Na szczycie powitało nas słońce i piękne widoki na dolinę. Jeszcze tylko zejście na dół i spragnieni osiedliśmy w restauracji. Tu spotkaliśmy mamę i razem w zasadzie tylko piliśmy to co zostało jeszcze po weekendzie do kupienia w knajpie.
Na kemping wróciliśmy po 20:00, znowu mamy nowych sąsiadów. Jutro dzień w wodzie i na zakupach bo dziś wszystko zjedliśmy. No chyba że nie damy rady wstać po dzisiejszych wycieczkach.