Trafiła mi się możliwość darmowego pobytu w Gdańsku, wystarczyło tylko zawieźć Żonę na szkolenie do tego nadmorskiego miasta.

Wyjechaliśmy o 7:00 w czwartek podziwiając pierwsze przymrozki w Kampinosie, trochę po 11 byliśmy już w Gdańsku. Zostawiłem żonę na konferencji, auto w hotelu i udałem się na ciekawy spacer. Jako że mieszkamy we Wrzeszczu to pierwsze swoje kroki skierowałem na pobliskie wzniesienia. Niby tylko 100m wysokości ale to jednak 100m w pionie. Klimat Beskidów 🙂 Następnie udałem się w kierunku plaży w Brzeźnie, gdzie sprawdziłem temperaturę wody i wiatru na plaży (nie jest to Turcja). Plażą poszedłem do ujścia Martwej Wisły, następnie  zjadłem Dorsza (średni) i udałem się w kierunku dworca PKP. Miałem iść do domu, ale że żona już skończyła to spotkaliśmy się po drodze i jeszcze raz przeszliśmy się po lokalnych górach 🙂 Spacer skończyłem z ponad 20km w nogach. Wieczorem zabrałem się za składanie roweru przed jutrzejszą wycieczką.

Piątek rozpoczęliśmy od pysznego śniadania, szybko zawiozłem żonę na drugi dzień konferencji, a sam zamieniłem auto na rower i ruszyłem w stronę Władysławowa.

Przejazd przez trójmiasto wybrałem nadmorskim bulwarem, niestety gdzieś w okolicach klifu Orłowskiego moja DDR zamieniła się w schody… Na szczęście rower szosowy nie jest ciężki.

W Gdynii za portem w kierunku na Kosakowo, zaliczyłem pierwszy większy podjazd. Czegoś takiego się tu nie spodziewałem.  Przejazd przez rezerwat przyrody Beka był bardzo fajny tylko ta nawierzchnia nie jest na mój rower. Przed Puckiem miałem odcinek MTB (ze zjazdem po ścieżce w trawie). Dalej na szczęście wrócił asfalt ale i wiatr.

We Władysławowie było już po sezonie, na szczęście znalazłem czynną smażalnie gdzie posiliłem się dorszem (tym razem bardzo dobry). Na drogę powrotną postanowiłem wybrać pewne asfalty, nawet kosztem większego ruchu samochodowego. Niestety wiatr postanowił że nie będzie ułatwiał mi zadania…

Miejscami było fajnie i szybko, częściej było wietrzenie i wolno, bywały też miejsca z samym tirami. Przed samą Gdynia, chyba już trochę ze zmęczenia miałem problemy z porównaniem stanu dróg w terenie z tymi co wyświetlała mi nawigacja. Na szczęście nie pogubiłem się. Przejazd przez trójmiasto znowu mnie zaskoczył bo było ciągle „w górę i w dół”. Moje siły niestety były nastawione tylko na „w dół”.

Po 6h jazdy, ponad 125km dotarłem do hotelu. Tego dnia zostało mi uzupełnić spalone dodatkowo 3000 kalorii i można było iść spać.

Niestety w hotelu mieli inne plany i koło północy uruchomił się alarm ewakuacyjny. Grzecznie udaliśmy się do wyjścia, na szczęście szybko okazało się że to fałszywy alarm i można było wrócić do pokoju spać.

Ostatni dzień konferencji był krótszy i po zwiedzeniu Góry Gradowej udaliśmy się na spacer po plaży. Zjedliśmy też po goferku i pojechaliśmy do domu.

Co do miejsca noclegu to bardzo polecam Apartamenty Collegia, pyszne śniadania, smaczne obiady, bardzo dobre warunki lokalowe, parking podziemny.