Dzień bez George`a

Dziś zostaliśmy na gospodarstwie sami, bo George postanowił spełnić swoje rowerowe marzenie i podjechać na przełęcz. Pogoda była mieszana – nie był to typowy dzień upalnego lata. Mimo wszystko jeziorko wydawało się spokojne, więc ruszyliśmy z synem na podbój Como. Pierwsza wyprawa była bardzo udana. Potem syn dyrektor zarządził przerwę na obiad – penne z sosem ragu, nowo odkryty tutejszy specjał. W tym czasie niestety pogoda się zmieniła. Fale zrobiły się ogromne, ale synek i tak wyciągnął mnie na krótkie SUPowanie. Wycieczka okazała się męczącą walką o przetrwanie. Mieliśmy sporo przygód – rybka wleciała nam na pokład, ja nie mogłam wypłynąć z zatoczki pod fale, więc wyłowiła mnie łódź ratunkowa syna. Po dotarciu na ląd czekaliśmy jeszcze dłuższą chwilę na powrót George`a. Tradycyjnie karmiliśmy kaczki i oglądaliśmy miejscowe mrówki. Dzień jakoś minął.