Wiedząc że mamy blisko do celu, nie spieszyliśmy się zbytnio rano. Przed śniadaniem udało mi się kupić w aptece koło dworca krople do nosa (bo moje stłukły się kilka godzin przed wczorajszym wyjazdem).
Po śniadaniu, koło 10 opuściliśmy hotel, jeszcze tankowanie w Klagenfurcie i można jechać do Włoch. Przed 12 docieramy do Lienz, tu jemy pyszny obiad i robimy zakupy (wszystko w Intersparze). Dalsza droga zaczyna budzić w nas niepokój, tu jest wszędzie zielono. Wysokość 1000m n.p.m. a śniegu brak…
Wreszcie nieśmiało zaczął się pojawiać ale tylko po lewej stronie drogi, po drugiej mamy piękną wiosnę. O 14 docieramy pod hotel (po lewej stronie drogi), nasze pokoje czekają niestety jeden mamy na 3 piętrze a drugi na pierwszym. Meldując się dostaliśmy karty na darmową komunikację po okolicy.
Jako że dziś nie jeździmy to poszliśmy na spacer, okazuje się że koło dworca który jest jakieś 200m od hotelu, mamy trasy biegowe. Tu kupujemy też karnet na biegówki.
Miasteczko fajne, wszystkie większe sklepy ukryto pod ziemią 🙂 Stadion biegowy niczego sobie, tylko jak słońce chowa się za góry to robi się strasznie zimno. Tu nocami ma być blisko -20C
Na koniec spaceru syn zjada burgera o wielkości piłki od siatkówki…
W hotelu mamy kolację, menu jest po włosku lub niemiecku, obsługuje nas węgierka która nie zna angielskiego. Ale mieliśmy kalambury by coś zamówić i zjeść. Na koniec pani nie dała nam odejść od stołu bo nie zjedliśmy deseru… My tu sporo przytyjemy :/
No a po kolacji ktoś chciał jeszcze dopchnąć się pizzą, na szczęście pizzeria jest po drugiej stronie ulicy.
Dodaj komentarz