Dziś były zajęcia w podgrupach. George już o 7:30 wyruszył zmierzyć się z potworem. Trasa do Bormio tym razem przebiegła bez problemu. Miejsce na upatrzonym parkingu też się znalazło.
Ruszyłem o 9:30, przede mną 21km podjazdu z 1225m na 2756m npm. Pierwsze 5km poszło szybko, niestety na 9km pojawiło się ponad 10% nachylenie i moja jazda mocno zwolniła.
Potem zaczął się najbardziej widowiskowy podjazd na trasie 14 magicznych zakrętów którymi wjechałem na ponad 2000m.
Dalej było „płasko” i tak dojechałem do ok 17km gdzie znowu droga mocno zaczęła się wspinać. Niestety chyba za mało piłem, wysokość prawie 2500m też zrobiła swoje, dodatkowo nieźle tu wiało. Finalnie moje nogi stanęły przez skurcze w udach. Ostatnie 3km to już była walka o każdy metr który dzielił mnie od celu. Często też musiałem jechać bez wpiętych spdów i przystawać jak skurcze dawały znać o sobie. Chciałem wjechać w 3h wyszło prawie 4 (fakt że było ponad 40min postojów).
Na przełęczy tłumy, długo tam nie zabawiłem. 40min później mimo asekuracyjnego zjazdu (max 60km/h) i kilku przerw na zdjęcia. Byłem znowu przy aucie.
Na kemping dotarłem po 16:30 i odrazu udałem się do wody i na SUPa by trochę odpocząć od roweru.