Dziś znowu goniły mnie obowiązki, więc i spacer musiał być odpowiednio skrojony do ograniczonych warunków czasowych. Maż wyznaczył mi przyjemną traskę do szybkiego obejścia. Okazało się, że szlak turystyczny kończy się niedaleko naszego aktualnego miejsca zamieszkania, tak więc nie trzeba było korzystać z dobrodziejstw kolejki. Niestety, trasa swoje – a ja swoje. W pewnym momencie coś tam źle zinterpretowałam – a raczej nie odnalazłam ścieżki przysypanej śniegiem – i wlazłam na sam Stóg. Naturalnie spacer się nieco zmodyfikował. A dodatkowo w drodze powrotnej zaliczyłam krioterapię – ścieżka składała się z zasp, w których się tonęło po pas. Niezła zabawa przez jakichś 600 metrów w dół.
Potem trzeba było rozgrzać kończyny, więc trochę pocisnęłam. Droga do Polany Izerskiej była malownicza i łatwo przejezdna, choć sztruksu ani śladu biegowego tu nie uświadczymy. Inwestuje się i utrzymuje stoki narciarskie, a trasy biegowe są ratrakowane jedynie od Jakuszyc do Orlego. Potem zaczyna się droga dla twardzieli, którym balet na lodzie i rozdeptane przez pieszych dróżki niestraszne.
Po zejściu ze szlaku zobaczyłam wiosnę w pełni w mieście 🙂
Bardzo ciepłe zimy tu mają, chyba wkrótce zostaniemy morsami. Ja pomykam w jednej cienkiej bluzce i najcieńszej czapce, kurtka ląduje w plecaku, bo po 10 minutach marszu czuję się zagotowana i niezdatna do życia. Dziś spotkałam wiele osób w krótkich rękawkach, co nie dziwi, zważywszy na fakt, że termometr na budynku kolejki pokazywał +18. A jutro straszą nowym rekordem temperaturowym.