Dziś po porannych problemach z synem (bunt dwulatka czy jakoś tak) postanowiliśmy autem pojechać pod świątynię Wang, a dalej pieszo udać się w kierunku schronisk. Szymonowi bardzo podobało się w ten upalny dzień, bo większość trasy przespacerował sam. Dopiero wracając, skorzystał z nosidełka na krótki regeneracyjny sen. Obiad zjedliśmy znowu w „Zielonym Domku”, bo tam mimo braku sezonu dobrze i smacznie karmią. Po powrocie do hotelu stoczyliśmy z synem przegraną bitwę o basen. Zwycięski syn pluskał się ponad godzinę w towarzystwie innych dzieci.
Teraz siedzę i po raz enty próbuję wysłać wpis na bloga (@$@#%#$%^ serwis blox.pl), popijając pyszne nalewane z beczki do dwulitrowych butelek wino (za 170 koron). A Szymon kocha Mamę i jest złotym dzieckiem o zachrypniętym głosie.