Dziś cały dzień spędziliśmy w hotelu. Po śniadaniu synek zaprowadził nas karnie na piłkarzyki i obijaliśmy pomarańczowe piłeczki do upadłego, następnie z kilkoma chłopakami bawili się w wojnę i towarzyskie gry. Tak minął czas do obiadu, ten postanowiliśmy zjeść w hotelu… W końcu to „****”. Tłumów nie było, ceny z kosmosu, ale nas ratuje magiczna pieczątka od kierownika z XX% upustu. Ok, było smaczne, ale to była porcja dla najedzonego 3latka, a nie dla osoby dorosłej…
Tak najedzeni idziemy na basen, tu spędzamy resztę życia, tfu dnia 🙂 Pluskamy się, gdzie się da, nawet byliśmy na części pod gołym niebem. Mając już błonę między palcami, wychodzimy … Gramy w piłkarzyki i czujemy głoda. Na szczęście w Mrągowie pizzeria czynna do 21.00 i tata znika na 10 minut, by przywieźć „małe conieco” na kolację.
PS.
Syn zrobił nam chyba pierwsze świadome zdjęcie – mały fotograf rośnie.