Maj był bardzo niespokojnym miesiącem w szkole syna. Niby ostatnie, ale ważne zaliczenia, ostatnie przygotowania do egzaminu ósmoklasisty, wreszcie – sam egzamin i trochę poegzaminacyjnego rozczarowania w pakiecie. W tym całym ferworze obowiązkowy wybór szkół, a dokładniej klas, bo rekrutacja w systemie ruszyła już od 15 maja.
Wczoraj zawieźliśmy wniosek do szkoły pierwszego wyboru. Nie było łatwe obstawić to pierwsze miejsce. Szkołę wybraliśmy ze względu na łatwość dojazdu – blisko M2 i autobusów 719 i 729. Ważna była też baza lokalowa – to czy szkoła jest przestronna, ma boiska i odpowiednio dużą halę. Wybrana spełnia te warunki w 200%. Najważniejsza była jednak atmosfera – czy jest wyłącznie presja na oceny i generalnie, czy w szkole – poza nauką – coś się dzieje. Bo syn zdecydowanie nie jest z tych, co żyją tylko nauką. Równie ważne jest społeczne tło. Nasza wybrana szkoła od lat prowadzi współpracę międzynarodową, w związku z czym oferuje wyjazdy turystyczno-językowe do Niemiec czy Hiszpanii. Niektóre „topowe” placówki nie mają tego w pakiecie. Znana jest też z przyjaznej atmosfery, a to także istotne.
Szymon wybrał 9 klas w różnych szkołach i różnych dzielnicach (są to: Bielany, Białołęka, Bemowo, a nawet Śródmieście), stawiając głównie na kierunki biol- chem- ang. W drugiej połowie lipca maszyna losująca zadecyduje, do której z nich został zakwalifikowany. Po końcu roku dowieziemy jeszcze świadectwo ukończenia podstawówki i zaświadczenie z wynikami egzaminów. Na ten moment syn zrobił wszystko: zadbał o jak najlepsze oceny, by zwiększyć swoje szanse. Napisał egzaminy najlepiej, jak mógł. Pozostaje czekać na wynik losowania.