Klasycznie po śniadaniu wskakujemy w skibusa i po dziesiątej meldujemy się na szczycie Col Rodella gdzie zaczynamy Sella Rondę. Początek do Val Gardeny już znamy, dopiero od Comici zaczynamy nową trasę. W Wolkenstein trasa wiedzie przez miasto i kończy się kładką nad ulicą.
W Dentercepies jeździmy chwilę dłużej, bo są fajne „freeridy” koło trasy, co Szymon wykorzystuje. Potem z opowieści dowiedziałem się o kontrolowanych spotkaniach z drzewami, metrowych dropach, 40cm zaspach i ukrywaniu się przed jadąca policją. Z tego wszystkiego tylko widziałem, jak syn wypadł z lasu, skacząc i jadąc tyłem…
Alta Badia wydała się jakaś płaska, dopiero wjazd na Piz Boe nas znowu rozgrzał. Na zjeździe zaliczyłem upadek zakończony efektownymi bączkami na żółwiu.
Kolejny ośrodek na trasie Sella Rondy to Araba – tu już byliśmy, jadąc na Marmoladę. Tym razem nigdzie nie było tłoku. Tym razem też wiedzieliśmy, jak się nie zgubić na 3 stanowiskowej stacji kolejek górskich.
Z Porta Vescovo było już z górki i po chwili byliśmy znowu na Belvedere. W tym miejscu zakończyliśmy naszą Sella Rondę, bo ostatni zjazd i kolejkę do góry zrobiliśmy pierwszego dnia w obie strony.
Zamiast tego udaliśmy się do snowparku, gdzie Szymon uczył się nowych trików.
Następnie przeskoczyliśmy do Val di Fassy (Ciampac) i między sella Brunech a Buffare Szymon bawił się we freeride. Na koniec dnia zostało nam zjechać południowym stokiem pełnym „kaszy” do Pozzy. Tu zakończyliśmy naszą wycieczkę.
Głodni w miejscowym barze zamówiliśmy sobie panini, które wielkoscią przerosło nasze oczekiwania. Finalnie zabraliśmy część do domu. Trafił nam się też ciekawy skibus – kolejka/ traktorek, jakich pełno w polskich miejscowościach turystycznych latem.