Dziś postanowiliśmy wypróbować mazurskie jeziora, padło na największe – Śniardwy. W tym celu udaliśmy się do Mikołajek. Widać, że sezon dopiero przed nami – rynek rozkopany, parkingi za free, statki pływają, jak zbiorą się chętni. Nam się udało i już o 12:00 zameldowaliśmy się na pokładzie ROŚ-a, by popłynąć ku przygodzie…
Szymonowi się podobało, oglądał, podziwiał, lody wyjadał, bo mimo zapowiedzi pogodynek o deszczach i ochłodzeniu na statku było ze 30C. Śniardwy zaskoczyły nas brakiem fal, wiatru, ciszą i spokojem.
Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy i trzeba było wracać.
W drogę powrotną udaliśmy się przez Ryn i przy okazji Szymon wreszcie zobaczył „bocianta”. Po chwili stwierdził, że tata jedzie jak wyścigówka i… nagle zasnął (wcale szybko nie jechałem, ale kręta i górzysta droga + wyluzowani tutejsi mieszkańcy robią swoje).
Po 40 minutach byliśmy z powrotem w Mrągowie, gdzie znaleźliśmy pieluchy, mleko i… spaghetti.
A w hotelu czekały nas jak zwykle: basen, jacuzzi, basen, rura, basen…