Plan był prosty, skoro w niedzielę będą tłumy nad jeziorem to my uciekamy w góry. Wstalismy rano i już po chwili jechaliśmy ciepło odziani w kierunku Bormio, niestety włoskie oznaczenie dróg jest takie sobie. Nawigacja mówi mi jedno, znaki drugie, a droga prowadzi w trzecią stronę. I tak zyskaliśmy 28km jazdy tunelami w kierunku Mediolanu. Potem nie było lepiej, ale dało się szybciej zawrócić. Znaki stawiane są chaotycznie często są tak zarośnięte że ich wcale nie widać (ograniczenia prędkości i drogowskazy). Po 2h męki docieramy do Bormio i kierujemy się z potokiem motocyklistów w kierunku Stelvio by po 500m utknąć w korku. Droga zamknięta – policja blokuje. Okazało się że jest jakiś wyścig rowerowy i droga będzie zamknięta aż jej nie otworzą – kiedy, nie wiedzą. Na stronie Bormio nic o tym niea, na przeszło 100km trasie też nikomu na znakach zmiennej treści. Idę chciało się poinformować że nie ma po co jechać. Elite był niezły.
Na szczęście jako kibic Giro Italia wiedziałem że najczęściej wjazd na Stelvio łączy się z przejazdem przez Gavie. Szybka nawrotka i już pisaliśmy się na 2650m npm. Trochę to trwało, ale jak już wyjechały z lasu to widoki były bardzo miłe. Na przełęczy ok 16C. Trochę się pokręciliśmy (mrówek na tej wysokości nie było) i rozpoczęliśmy zjazd. Kolejny postój był na 2300m i tu Młody spotkał już Mrówy.
Wracając zrobiliśmy małe zakupy (bo tu są czynne sklepy w niedzielę) i po 15 wróciliśmy na kemping. Tu już było puściej niż wczoraj, a miły wiaterek zachęcał do wizyty w jeziorze.
Po bieganiu, młody wyciągnął nas do miasta na lody. W miasteczku czuliśmy się jak na stadionie. Oni faktycznie są fanatykami futbolu.