Dziś po raz pierwszy zostałem obudzony przez skaczącą po łóżku sprężynę ok 9:00.
Świąteczne śniadanie zostało podzielone na dwie sale (tyle jest gości). Na początku nasz mały kelner nie ogarniał nowej rzeczywistości, ale już po chwili pasł nas i poił jak świnki. Ledwo udało nam się odejść od stołu i doturlać do pokoju.
Następnie udaliśmy się na malowanie mazurków, gdzie doszło do małej kłótni o to, co ma przynieść malowany zajączek – prezent czy cukierka.
Po tym incydencie doszło do cichych chwil, które zakończyły się dziwną drzemką Szymona. Mama stwierdziła, że jest bardzo rozpalony, termometr nie zaprzeczył i tak po chwili jechaliśmy do szpitala powiatowego w Mrągowie 🙂
Jak na 20 000 miasteczko przystało tłumów nie było, ale i tak swoje odstaliśmy. Dziś miał dyżur lekarz z karetki i przyjmował wszystkich jak leci – młodych i starych (z ciekawostek: w ciągu swojej świątecznej zmiany zdiagnozował już 3 zawały). Mamy przypuszczenia o wysokiej temperaturze się potwierdziły (39C), więc pacjent dostał czopek paracetamolu zaaplikowany przez rodzicielkę. Wyszło też, że jedno ucho jest czerwone, a i oskrzela mogłyby być w lepszym stanie.
Już po wizycie w aptece, młody ożył i zaciągnął nas na lody i gofry, w hotelu ciężko było mu wytłumaczyć, że jest chory.
Po jakimś czasie niby to szukając zajączka, zaciągnął nas na minigolfa.
Siły niestety starczyło na połowę dołków, ale po chwili znów syn dał dyla przez balkon na plac zabaw i trampolinę. Skończyło się w końcu na wizycie w odnowionym amfiteatrze, gdzie przy sandaczach podziwialiśmy zachód słońca.
Wracając, syn odnalazł w lesie zajączkowe jajo i bardzo się zdziwił, że to może być jednak zabawka.
Padł po 20:00, uprzednio wypijając pierwszą dawkę antybiotyku jak dorosły.