Znowu lepsza pogoda z rana, więc już przed 11 jedziemy na operację 'Pradziad'. Dojazd do Koutów bez historii, dalej wybieramy szlak rowerowy na Pradziada, który wije się asfaltową ścieżką w lesie. Po zdobyciu 1000m n.p.m. asfalt zmienia się w szuter, na którym nieśmiało pojawia się śnieg. Po przekroczeniu 1100m n.p.m. śnieg pojawia się na drodze i nie zamierza się rozpuścić, ba, jest go coraz więcej. Jechać się już po tym nie da, iść od biedy można, ale nogi w SPDach marzną, pchamy jeszcze kilkaset metrów i niestety dajemy za wygraną, tu spokojnie na biegówkach można by biegać (jak się okazało w Warszawie, było to trafne przypuszczenie). Powrót zaczęliśmy od wybrania gorszej drogi i początek był bez śniegu, ale za to z błotem po kostki... Dalej były śliskie skały i kamienie... Na szczęście dało się jeszcze wrócić na nasz asfaltowy zjazd, bo droga na przełęcz pod Czerwona górą też była biała od śniegu. Zjazd do domu przerwaliśmy na małe co nieco w knajpie przy papierni w Velkych Losinach. Wieczorem pakowanie i juz trzeba się szykować do powrotu.