Dziś pierwszy atak na górę powyżej 1000 m. Już o 11.00 zaczynamy 11 km podjazd, który kończymy sukcesem po 135 min. W Pustelnach jemy smażony ser i jedziemy dalej na Radhost. Jazda grzbietem po kamienistej drodze, miejscami szerokiej na 10 m, gdzie po obydwu jej stronach widać góry po horyzont jest nie do opisania, ale naprawdę jest to coś niesamowicie przyjemnego i miłego. Na dodatek Czesi są przyjaźni dla rowerzystów i ustępują drogi. (oczywiście tam, gdzie trzeba, my też zaciskamy klamki). Jazda po kamieniach wreszcie pokazuje sens posiadania fulla XC. Naprawdę poezja. :) W schronisku pod Radhostem dowiadujemy się, że temperatura wynosi zaledwie 6C !! Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy i zaczyna się zjazd. Początkowe 150 m różnicy poziomów należy pokonać prawie pionowo, 'mknąc' nartostradą. Mknięcie oznacza tu zaciśnięcie klamek i balans ciałem, by dociążyć tylne kolo. Dalej nie jest łatwiej, bo luźne kamienie wielkości 1,5 l butelki z wodą nie ułatwiają zabawy, na dodatek podłoże jest strasznie luźne, a droga wąska, więc nie czujemy się pewnie na tym zjeździe. (Tu przydałby się rower FR/Enduro + przynajmniej ochraniacze na kończyny + pełny kask). Gdzieś tak po 2/3 powolnego zjazdu droga robi się szeroka, kamienie nikną i znowu można by dać po garach, ale niestety ślicznie ukryte poprzeczne uskoki odbierają apetyt na szybki zjazd. (pierwsza taka niespodzianka byłaby dla mnie ostatnią, bo za późno ją zobaczyłem, a rozpaczliwe hamowanie spowodowało utratę panowania nad tylnym kołem… na szczęście przednia 180 mm tarcza potrafiła zatrzymać NRS-a na jednym kole). Dalej aż do asfaltu byliśmy ostrożni, by na nim odbić sobie choć trochę zjazd. Wieczorem jak zwykle wypiliśmy piwo i jakoś tak szybko nas zmogło.