Że jest rdza na kielichu amortyzatora (od strony pasażera) dowiedziałem się tuż przed wyjazdem. Jako że nie było już na nic czasu, a i nie wyglądało to dramatycznie, zapomniałem. We Włoszech (ok 1800km później) sprawdzałem olej w aucie. To co zobaczyłem przeraziło. Włoskie drogi „sprzątnęły” rdzę i ukazały zniszczenia. W marcu 2012 auto miało zdejmowane amortyzatory i tego nie było. Przez ten czas przeszło dwa przeglądy rejestracyjne… Czepiali się świateł, drobnych luzów w układzie zawieszenia, nierównomiernie działającego ręcznego, ale kogo obchodzi rdza w takim miejscu. Najwyżej koło się urwie, ale widać to nic groźnego…
Pierwszy pomysł – gdzies w Rzymie to zreperuje. Tylko co z nami, na kempingu nie ma warsztatu, na plaży tez nie, a do Rzymu ponad 30km. Dojechaliśmy do Rzymu, byliśmy w Neapolu, sprawdziłem postępy prac rdzy (na szczęście nie odkryłem niczego nowego). Zostało tylko 2000km do domu, postanowiłem jechać tak jak jest. Decyzję było o tyle łatwiej podjąć że powrót był z dodatkową trzecią osią 🙂
Powrót do domu bez problemu.
W Warszawie od razu umówiłem się ze specjalistą na robotę. Auto zostawione, szybko naprawione. Dodatkowo spaw zabezpieczony przed nową rdzą, a auto umyte z wakacyjnej powłoki brudu.
Teraz auto czeka jeszcze walka z rdzą w prawym tylnym błotniku – ok 700zł